Władza z telewizora – czyli iluzja reprezentacji [1/4]

Społeczeństwo od wieków żyje w przekonaniu, że aby zarządzać wspólną przestrzenią życia, konieczne jest istnienie partii politycznej. Ten pogląd został tak głęboko osadzony w zbiorowej świadomości, że mało kto odważa się zadać pytanie: czy to w ogóle ma sens? Czy naprawdę człowiek potrzebuje pośrednika, by kierować swoim losem?

W teorii partia ma reprezentować interesy społeczne. W praktyce jednak jest to mechanizm przechwytywania władzy przez nielicznych, którzy nauczyli się operować słowem, emocją i iluzją wpływu. To nie narzędzie organizacji – to narzędzie dominacji.

Kiedy przyjrzymy się temu z dystansu, zobaczymy dokładnie, czym to jest: gang z frazesami. Tyle że zamiast pałek – mają mikrofony, zamiast zamaskowanych twarzy – dobrze skrojone garnitury, a zamiast haraczy – dotacje, kontrakty i ustawy.

To struktura podobna do grup przestępczych, które dzielą dzielnicę między sobą, wyznaczają granice wpływów, wymuszają lojalność i konkurują o terytorium.
Tyle że zamiast ulic – mają ministerstwa.
Zamiast walczyć z policją – są przez nią chronieni.
Zamiast działać w ukryciu – robią to w świetle kamer.

Wszystko to opakowane w narrację legalności, demokracji i dobra wspólnego. Ale rdzeń mechanizmu jest ten sam: władza nad innymi dla własnej korzyści.

Na początku zawsze jest jeden albo kilku osobników, którzy nie chcą budować, tworzyć ani rozwiązywać rzeczywistych problemów. Oni szukają sposobu na życie bez pracy – ale z prestiżem, wpływem i pieniędzmi. Wiedzą jedno: najłatwiej zdobyć władzę nad stadem, jeśli opanuje się język obietnic.

Nie trzeba znać się na rolnictwie, budownictwie, edukacji, zdrowiu, ekonomii, etyce czy jakimkolwiek rzemiośle. Wystarczy wiedzieć, jak pisać hasła.
Zasiadają więc nad kartką papieru lub laptopem i zaczynają układać znane od pokoleń frazesy:
– „równość dla wszystkich”,
– „sprawiedliwość społeczna”,
– „godność obywatela”,
– „nowa jakość”,
– „uczciwość w polityce”.

Brzmi to wszystko jak muzyka dla sfrustrowanych uszu przeciętnego wyborcy. Ale ta muzyka nie ma melodii – to pusty rytm socjotechniki.
Za każdym pięknym słowem stoi chłodna kalkulacja:
– Kto to kupi?
– Kto się zidentyfikuje?
– Jak zbudować iluzję nadziei?

Tak powstaje ideologia – nie z przekonania, tylko z potrzeby manipulacji.

Gdy już mają hasła, potrzebna jest narracja: wykreować się na tych, którzy „troszczą się o naród”. Pojawiają się zdjęcia z seniorami, z dziećmi, z flagą, z murarzem, z pielęgniarką. Mowa ciała, gesty, garderoba – wszystko wyreżyserowane. Nie chodzi o realny kontakt z obywatelem, tylko o wywołanie wrażenia, że „oni są tacy jak my”.

Ale prawdziwy cel pozostaje ten sam:
dostać się do zasobów.
Nie po to, by je pomnażać, ale by nimi zarządzać.
Nie po to, by służyć, ale by ustalać reguły gry – pod siebie.

To nie powstanie partii.
To powstanie pasożyta z ludzką twarzą.

Thomas Anderson

Zobacz także

Dodaj komentarz