Władza z telewizora – czyli iluzja reprezentacji [2/4]
III. Media jako brama do istnienia partii
Partia polityczna, która nie pojawia się w mediach – nie istnieje.
Nie w sensie formalnym, ale w najważniejszym dla systemu znaczeniu – w świadomości stada.
Bo to nie fakty tworzą rzeczywistość ludzi – tylko to, co widzą w ekranie.
Możesz mieć program, który naprawdę rozwiązuje problemy.
Możesz być człowiekiem uczciwym, zdolnym, logicznym.
Ale jeśli nie pojawiłeś się w telewizji – jesteś nikim.
Nie kandydujesz, nie reformujesz, nie istniejesz.
To media tworzą polityczną rzeczywistość.
To one decydują, kto jest „graczem”, a kto „ekscentrykiem”.
To one pokazują, kto „liczy się w sondażach”, zanim ktokolwiek zdąży oddać głos.
Telewizja, radio, portale – to nie są lustra.
To projektory, które wyświetlają obrazy partii jak postaci w teatrze kukiełkowym.
Kto pojawia się częściej, ten zyskuje status powagi.
Kto zostaje przemilczany – ten znika z pola widzenia, niezależnie od tego, co sobą reprezentuje.
Dlatego każda partia, która naprawdę chce zaistnieć, musi dostać się na antenę.
Aby to zrobić, musi się przypodobać strażnikom tej bramy – mediom, reklamodawcom, właścicielom przekazu.
Bo nie każdy ma prawo mówić do tłumu.
To przywilej przyznawany tylko tym, których obecność nie zagraża strukturze pasożytniczej.
Pokazanie się w mediach to jak nadanie obywatelstwa politycznego.
Bez tego – jesteś banitą.
Z tym – możesz wygłaszać frazesy, a tłum i tak uzna cię za kogoś ważnego.
To nie jest informacja.
To inicjacja.

IV. Czy każdy może się pokazywać w TV?
W teorii – tak.
W teorii każdy obywatel, każda partia, każda inicjatywa ma „równe szanse” na dostęp do mediów.
W teorii – wolność słowa, pluralizm poglądów, różnorodność przekazu.
Ale teoria to opakowanie. W środku siedzi coś zupełnie innego.
W praktyce tylko nieliczni zostają wpuszczeni na ekran.
Nie dlatego, że są mądrzejsi, uczciwsi, bardziej kompetentni.
Ale dlatego, że zostali zatwierdzeni – przeszli przez centralny filtr przekazu.
Media nie są wolne.
Media są narzędziem selekcji narracji.
One nie przedstawiają rzeczywistości. One ją konstruują.
Pokazują tylko tych, którzy: – nie podważają struktury pasożytniczej,
– potrafią mówić językiem stada,
– wyglądają dobrze na ekranie,
– nie grożą rozpadem iluzji.
Każda „nowa twarz”, która pojawia się w telewizji, została wcześniej przetestowana, oceniona i zatwierdzona.
To nie rewolucja – to odświeżenie opakowania.
Nowy kolor, nowe logo, nowe hasło – ale ta sama funkcja stabilizująca system.
A co z tymi, którzy naprawdę chcieliby coś zmienić?
Nie pojawią się.
Nie dlatego, że nie istnieją.
Ale dlatego, że nikt ich nie pokaże.
A jeśli się pokażą – zostaną wyśmiani, zdyskredytowani, zepchnięci do kategorii „ekstremistów” lub „oszołomów”.
Dostęp do telewizji to nie prawo.
To przywilej.
A przywilej wymaga uległości.
Thomas Anderson
|