Teologia i religia
Teologia…ta, nadprzyrodzona nauka, wróg wszelkiego doświadczenia, stanowiła niepokonaną przeszkodę dla rozwoju nauk przyrodniczych, które prawie zawsze spotykały ją na swej drodze. Fizyka, historia naturalna i anatomia mogły patrzeć na wszystko jedynie chorymi oczami zabobonu. Z pogardą i zgrozą odrzucano najbardziej oczywiste fakty, jeżeli nie dawały się pogodzić z hipotezami religijnymi.
Teologia jest tylko ryzykownymi przypuszczeniami wymyślonymi przez niewiedzę, szerzonymi przez entuzjazm albo złą wiarę, przyjętymi przez trwożliwą łatwowierność, zachowanymi przez przyzwyczajenie, które nie rozumuje nigdy, a czczonymi dla tego tylko, że nikt nic z nich nie rozumie. „Jedni, powiada Montaigne, wmawiają światu, że wierzą w to, w co nie wierzą; inni – i to liczniejsi – wmawiają to w samych siebie, nie umiejąc zgłębić tego, co znaczy wierzyć”. […] ktokolwiek zechce poradzić się zdrowego rozsądku w sprawie wierzeń religijnych […], spostrzeże łatwo, że wierzenia te nie mają żadnej trwałej podstawy, że każda religia jest budowlą zawieszoną w powietrzu, że teologia jest jedynie usystematyzowaną nieznajomością przyczyn naturalnych, długim pasmem urojeń i sprzeczności.
Wszystkie religie są odwiecznymi pomnikami ignorancji, przesądu, okrucieństwa. A religie nowożytne są odmłodzonymi starymi szaleństwami. […] Wymyśliły ich najwidoczniej ludy, a może żądni władzy i przebiegli prawodawcy narzucili ich prostym i prymitywnym ludom niemającym, ani zdolności, ani odwagi, aby w sposób rozsądny zbadać przedmioty, które siłą kazano im wielbić. Z niebios pochodzą kajdany, którymi posługiwano się do zakuwania umysłów śmiertelników. Twierdzić, że po śmierci ciała, dusze ludzkie będą szczęśliwe albo nieszczęśliwe, to utrzymywać, że ludzie będą mogli widzieć bez oczu, słyszeć bez uszu, smakować bez podniebienia, wąchać bez nosa, a dotykać bez rąk i skóry. I pomyśleć tylko, że podobne poglądy wyznają narody, które się uważają za bardzo rozumne.
Tak oto z pokolenia w pokolenie śmiertelnicy korzą się przed czczymi widmami poczętymi niegdyś przez strach w łonie ignorancji i nawiedzających ziemię nieszczęść. Tak oto drżąc z bojaźni, wielbią czcze bożyszcze utworzone w głębi własnego mózgu, z którego uczynili sanktuarium. Nic nie jest w stanie wyprowadzić ich z błędu, nic nie potrafi przekonać ich, że wielbią właściwie siebie, że padają na kolana przed własnym dziełem, że boją się dziwacznego obrazu, który sami namalowali. Ze ślepym uporem poniżają się, niepokoją i drżą. Nie poznają naiwnego wytworu swego własnego obłędu; postępują jak dzieci, które boją się same siebie, gdy zobaczą w zwierciadle swoje własne i przez siebie samych zniekształcone rysy.
Paul Tiry d’Holbach